Nie muszę Wam chyba mówić, że życie matki bywa stresujące i często robimy wiele rzeczy w pośpiechu. To właśnie on towarzyszył mi tego dnia i to właśnie on sprawił, że poczułam ten smak.

Tego dnia – zresztą jak każdego innego – cały ranek poganiałam i tłumaczyłam dzieciom, że chcę być punktualnie w pracy, co nie ustrzegło mnie przed tym, że i tak do wszystkich placówek dojechaliśmy na styk. Więc i ja w pracy byłam na styk. Na wypasione śniadanie nie było absolutnie czasu. Wzięłam miseczkę, wsypałam płatki śniadaniowe, zalałam mlekiem i ot gotowe. Pośpiech wynikał również z tego, że tego dnia w pracy mieliśmy wizytację audytora ISO. Audytor to osoba, która sprawdza wiarygodność certyfikatu, jaki otrzymała firma w której pracuję, uwzględniając przy tym kompetencje i wiedzę  pracowników w różnych działów i ja miałam to szczęście, że jako jeden z wybranych pracowników musiałam się stawić jego pytaniom. Już na samym początku nie poszło tak jak powinno, bo po zdalnym połączeniu się z audytorem, niemożliwe było udostępnienie mu mojego ekranu pulpitu, a w następnej kolejności  nie byłam w stanie znaleźć dokumentu i adnotacji o którą mnie pytał.

Generalnie spotkanie pod znakiem adrenaliny.

Na szczęście po godzinie weryfikacji zakończyła się audycja mojej osoby. Więc kiedy już było po wszystkim i adrenalina zeszła, naturalną reakcją mojego organizmu był sygnał głodu. Niestety po przeprowadzonym audycie trzeba było wrócić do realizacji zadań w projekcie, które miały wysoki priorytet, więc czasu na porządne drugie śniadanie też zbytnio nie było. Uznałam więc, że druga porcja płatków śniadaniowych będzie dobrą opcją. Na blacie kuchni stała moja miseczka z resztką mleka. Szybko więc dolałam go jeszcze więcej i dosypałam płatków śniadaniowych. I równie szybko pierwsza porcja wylądowała w mojej buzi.

I wtedy poczułam ten smak…

Pierwszy sygnał ostrzegawczy wysłały mi moje kubki smakowe – “co się do cholery stało z tym mlekiem? Dlaczego ma taki dziwny smak???” A kolejny sygnał przyszedł od mojego żołądka, który wymusił odruch wymiotny. Wszystko to za sprawą tego, że poranną miseczkę z której jadłam płatki śniadaniowe odłożyłam do zlewu, a miska do której dosypałam płatki śniadaniowe i dodałam mleko, nie była tą miską, za którą ją uważałam. To była miska w której dzień prędzej moje dzieci przygotowały magiczną miksturę.

To dzięki dzieciom w życiu próbujemy różnych smaków.

Do dziś na samą myśl o tym śniadaniu mam odruch wymiotny. Bowiem zawartością tej magicznej miseczki był SLIME, czyli tzw. glutek. Na śniadanie zjadłam więc mieszankę płatków śniadaniowych z:
  • szamponem,
  • płynem do mycia naczyń,
  • mydłem,
  • pianką do golenia,
  • klejem,
  • i aktywatorem.
To było wykwintne śniadanie o sporej kaloryczn… emm… kleistości 😉
Życie z dziećmi jest pełne niespodzianek, także uważajcie na wolnostojące miseczki z pozostałościami mleka 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *