Czasem mam wrażenie, że dzisiejszy świat obraca się wokół tego, co posiadamy. Wciąż słyszymy, że potrzebujemy więcej – nowych rzeczy, nowoczesnych gadżetów, kolejnych udogodnień.
Nawet dzieci toną dziś w przedmiotach. Półki uginają się od lalek, figurek, gier i zabawek, które w większości po krótkiej chwili fascynacji lądują w kącie albo pokrywają się kurzem. A mimo to, gdy tylko pojawimy się w sklepie, kolejne kolorowe gadżety i opakowania kuszą i wołają: „kup mnie, będę ci potrzebny”. I tak nakręca się spirala posiadania, choć tak naprawdę w oczach dziecka najwięcej radości wciąż budzą te zwykłe rzeczy – realne pomaganie mamie w kuchni, majsterkowanie z tatą w prawdziwym warsztacie, przebywanie na łonie natury, czasem zwykła zabawa patykiem i odrobina fantazji. I nie da się tego zamknąć w plastikowej figurce.
Cywilizacja sprytnie podsuwa nam wizję szczęścia zamkniętego w przedmiotach, które mają sprawić, że poczujemy się spełnieni.
I gromadzimy je, otaczamy się nimi – choć tak naprawdę często zamiast dawać ukojenie, tylko zabierają nam przestrzeń i spokój. Im więcej pieniędzy mamy, tym więcej rzeczy gromadzimy. Każdy dodatkowy dochód zamieniamy na kolejne „potrzeby” – większy telewizor, nowszy samochód, modne ubrania. Zamiast kupować sobie wolność, często kupujemy sobie nowe kajdany. I paradoksalnie – wcale nie czujemy się dzięki temu bogatsi, tylko jeszcze bardziej przywiązani do tego, co posiadamy.
A może prawdziwe bogactwo nie polega na tym, żeby mieć więcej, ale żeby potrzebować mniej?