Ciepły, jesienny wieczór. Za oknem zapadł już zmrok. Właśnie wróciliśmy ze spaceru z dziećmi, który zakończył się jedną, wielką kłótnią moich dzieci. Nie straciłam cierpliwości, a może już po prostu nie miałam siły na kolejną kłótnię tego dnia. Grzecznie wytłumaczyłam jednej i drugiej stronie, że tak nie wolno postępować z drugim człowiekiem. Jednej i drugiej stronie okazałam też zrozumienie. Skończyło się na przeprosinach i znów byli zgodnym bratem i siostrą.
Stoję w kuchni i sprzątam po kolacji. Dochodzą mnie odgłosy z pokoju dziecięcego. Grają razem w karty UNO i w uroczy sposób się przekomarzają.
– Ej ty braciszku, tak nie wolno, to nie ta karta! Czy Ty chciałeś mnie oszukać???
– Przepraszam siostrzyczko! Ale i tak wygram tę rundę!!!
– Nie, bo ja wygram… a masz tu, załatwię cię kolorkiem zielonym…
Stoję przy blacie kuchennym ze ścierką w ręku i pomyślałam, jak miło słuchać tego dialogu między nimi, takiej zgodności doprawionej szczyptą miłością… lecz nim moja myśl dobiegła końca, rozpoczęła się kolejna kłótnia.
Ale pomyślałam, że mimo wszystko wolę słuchać tych kłótni i godzić ich po raz setny każdego dnia, niż być na miejscu rodzica, który jutro będzie musiał stanąć nad grobem swojego dziecka i nie usłyszy już nigdy nic.