Stałam przy oknie, na trzecim piętrze. Dzień był słoneczny, choć nieco chłodnawy. Na czystym, błękitnym niebie nie unosiła się ani jedna biała chmurka — jakby ktoś starannie, równiutko je wygładził. Zielonkawe, młode listki parkowych drzew drżały na wietrze — delikatne, a jednocześnie niecierpliwe, jakby zaraz miały ulecieć w tanecznym podskoku.
Spojrzałam w dół, gdzie rozpościerał się zielonkawy park, skąpany w łagodnym świetle popołudniowego słońca. Sporo osób delektowało się jego ciepłem — jedni leniwie wygrzewali się na ławkach, inni niespiesznie przemierzali alejki, zatopieni w żywych rozmowach. Niedaleko, na jednej z parkowych ławek, przysiadła rodzina — dorośli rozmawiali, podczas gdy dzieci biegały wokół, śmiejąc się i domagając uwagi.
I stojąc wtedy przy tym szpitalnym oknie, pomyślałam w obliczu tych widoków w parku, że nic już nie będzie takie jak kiedyś. Wiedziałam, że takich chwil — zwykłej rozmowy na łonie natury, jak w tym parku — ja już z tatą nie doświadczę. Że nic nie będzie już takie, jak dawniej, bo mój tata już wtedy był pacjentem leżącym, a jego choroba nieubłaganie postępowała.
Nic już nie będzie takie, jak kiedyś.
Te słowa podsuwała mi moja podświadomość.
I wydawało mi się, że rozumiem.
Nie rozumiałam…
Zrozumiałam te słowa godzinę po moim powrocie z odwiedzin u taty.
Kiedy szpital poinformował nas o jego śmierci.
Wtedy zrozumiałam, że naprawdę nic już nie będzie takie, jak kiedyś.
Czy jako rodzina byliśmy na tę informacje gotowi?
Nie. Bo choć w obliczu choroby doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że prędzej czy później będziemy z tą sytuacją skonfrontowani, to nikt z nas nigdy nie będzie na nią gotowy. Nigdy. I nic, ani nikt nie będzie w stanie złagodzić bólu, który w takim momencie rozdziera Cię od środka.
Bywa, że życie zaskakuje sytuacjami, na które nie jesteśmy gotowi, a jednak musimy stawić im czoła i choć serce łamie się na kawałki, wziąć głęboki oddech i iść dalej…
_________________________________________
Źródło zdjęcia: https://unsplash.com – howhyjam