Jako rodzice chcemy dla naszych dzieci zawsze jak najlepiej. Ale co to właściwie znaczy? Często wydaje nam się, że my najlepiej wiemy, co jest dobre dla naszego dziecka, ale czy aby na pewno? Bo nie zawsze to, czego chcemy dla naszego dziecka, pokrywa się z tym, czego chce nasze dziecko. Powiedziałabym wręcz, że często te oczekiwania się wykluczają. Dlaczego wychodzimy z założenia, że my jako dorośli wiemy lepiej?
Mówimy że nie chcemy wychowywać naszych dzieci na posłusznych robotów. Bynajmniej ja tak zawsze twierdziłam. Chciałabym, by moje dziecko miało swoje własne zdanie, by miało odwagę do wyrażania swojej opinii. Nieważne, czy słusznej, czy nie – ale dające mu poczucie wolności, decydowania o samym sobie. Nie chciałabym, by moje dziecko było człowiekiem ślepo posłusznym. Bo taki człowiek jest bardzo podatny na manipulację. Ale moje podejście do moich dzieci dało mi ostatnio mocno do myślenia. Szczególnie po warsztatach w których brałam udział. Bo uświadomiły mi one, że dla mnie w wielu sytuacjach liczy się tylko to, by zaspokojone zostały moje oczekiwania.
Grzeczne dzieci.
Czyż nie jest tak, że niektóre dzieci określamy jako grzeczne, co w naszym mniemaniu oznacza tylko tyle, że wykonują to, o co je prosimy i nie sprawiają większych kłopotów? Natomiast dzieci, które się buntują, nie słuchają ślepo naszych rozkazów i mają cięty język, określamy jako niegrzeczne, ale często też jako te, które poradzą sobie w życiu? Moje drugie dziecko właśnie takie jest i oczywiście, że dla mnie jako matki jest to kłopotliwe, bo pewne zachowania prowadzą do sytuacji krytycznych – wbieganie na ulicę bez patrzenia, czy uciekanie w tłumie ludzi powoduje u mnie stres. Jak radzę sobie z takimi sytuacjami? Kiedyś bym się wkurzała na moje dziecko, ale wiem, że to absolutnie nic nie da. Dziś potrafię do tego podejść z odrobiną zrozumienia.
Mogę zrobić tylko jedną, bardzo ważną rzecz!
Powiedzieć mojej córce prawdę – wytłumaczyć, że się o nią martwię, kiedy jej nie widzę, bo ktoś mógłby ją porwać i już nigdy bym jej nie zobaczyła. I wałkować to czasami po kilka razy 🙂 ale w końcu zrozumie, bo przecież to inteligentne dziecko. Więc kiedy ostatnim razem wyszła podczas zakupów ze sklepu (bez mojej zgody i wiedzy), wytłumaczyłam, jej, że bardzo, ale to bardzo się o nią bałam i chciałabym, żeby więcej tego nie robiła. Zrozumiała. Dziś nie ucieka. To bardzo istotne, by umieć z dzieckiem rozmawiać o swoich obawach i emocjach, bo wtedy ono automatycznie zacznie je rozpoznawać także u siebie.
Oczekujemy i nie znosimy sprzeciwu.
Po pierwsze większość naszych próśb, nawet tych, które zawierają magiczne słowo „proszę” są rozkazami, bo tak naprawdę oczekujemy, że zostaną one spełnione i innej opcji nie bierzemy pod uwagę. Umyj proszę zęby i oczekujemy, że zostaną umyte. Posprzątaj proszę pokój i oczekujemy, że pokój zostanie posprzątany. Odrób proszę zadanie domowe i oczekujemy, że zadanie zostanie zrobione. Te zdania powtarzamy często kilka razy i one wcale nie są formą prośby – wydajemy „grzeczne polecenia” i oczekujemy bezwzględnego posłuszeństwa. To są nasze oczekiwania, a nie oczekiwania dziecka.
Mówienie o swoich oczekiwaniach.
Komunikowanie dziecku trzeba zacząć od sformułowania tego, czego oczekujemy – ale co ważniejsze – trzeba pozbyć się oczekiwań w naszej głowie. Bo nawet jeśli coś zakomunikujesz, nie oznacza to, że Twoje dziecko musi to zrobić. Pamiętaj – może to zrobić, ale decyzja powinna być po jego stronie. To jest jedna maleńka zmiana, która robi sporą różnicę, bo kiedy dzieci nie czują presji, są bardziej skore do współpracy. Dziś nie mówię do mojego syna:
„opróżnij proszę zmywarkę”
ale:
„Wiesz co fajnie by było gdybyś pomógł mi
opróżnić zmywarkę, wtedy miałabym więcej czasu i moglibyśmy zagrać razem w badmintona”
A kiedy wracam ze sklepu, zamiast prosić córkę, by pomogła mi wypakować zakupy z koszyka, mówię:
„Ty mi wyglądasz na silną dziewczynę,
może dasz radę wyciągnąć te rzeczy z koszyczka?”
Dzieci nie trzeba prosić, trzeba je zachęcać do współpracy. Bez oczekiwań.
Doceniam i chwalę.
Chwalimy zazwyczaj małe dzieci, bo one tak dużo się uczą i chcemy je w ten sposób zmotywować do samodzielności. Od dużych już wielu rzeczy oczekujemy, a przecież… to nadal są dzieci. Starsze dzieci, które też chcą się czuć docenione i zauważone. Oczywiście, że nie będziesz chwalić 10-latka za zjedzony obiadek, czy załatwienie swoich potrzeb w toalecie. To byłby absurd, ale Twoje duże dziecko na pewno często zasługuje na dostrzeżenie swojego wysiłku.
Powiedz czasami Twojemu dziecku, że uważasz je za bardzo mądre i myślisz, że świetnie poradziło sobie z jakimś zadaniem. Bo chyba tak uważasz, czyż nie? Pochwal Twoje dziecko i powiedz, mu, dlaczego jesteś dumna. Niby to oczywiste, a jednak słowa wypowiedziane na głos mają sprawczą moc – dodają nam wiary w samego siebie. Mam wrażenie, że moje dziecko dzięki temu czuje się bardziej zmotywowane.
Nie krytykuję! Zwracam uwagę.
Tak, tak – to jest różnica. Wiem, że tak często kusi nas wyrzucić z siebie tę lawę krytyki, ale weźmy się ugryźmy w język. Bo dziecko, często słyszy to: znów nie umyłeś zębów, znów dostałeś jedynkę, znów Pani się na Ciebie skarżyła, jak zawsze nie umiesz o siebie zadbać, jak zawsze jesteś niegrzeczny, itp. Te zdania, choć zawierają krztę prawdy, są dla dziecka bardzo krzywdzące. Sugerują mu, że coś z nim jest nie tak. Nie z jego zachowaniem, ale z nim jako osobą. Chyba nie chcesz, by Twoje dziecko uwierzyło kiedyś w Twoje słowa – ale sugerujesz mu w ten sposób, że jest nieudacznikiem i zawsze taki będzie. A chyba nie muszę tu mówić, jak działają takie słowa na dziecko? Totalna blokada. To siedzi głęboko w nas, by skrytykować kogoś innego, bo my wiemy najlepiej. Nawet, gdy takie są fakty, to spróbuj czegoś, co sama praktykuję – wejdź w dialog tak, jakbyś nie była mamą (która po raz 100 musi przypomnieć), ale postronną osobą, która ma do czynienia z tym zjawiskiem pierwszy raz. Np. zamiast mówić „znowu nie umyłeś zębów” mówię:
„Dobrze by było, gdybyś pamiętał następnym razem o umyciu zębów!
Bo jeżeli to zaniedbasz, będziesz musiał spędzić sporo czasu
u dentysty! A chyba wolisz spędzać czas
bardziej przyjemnie, czyż nie?”
Oczywiście jeżeli nie umyje zębów kilka dni z rzędu, wtedy wprowadzam konsekwencje – limity grania na konsoli itp. ale dziecko wtedy jest odpowiedzialne samo za siebie.
Daję wybór.
Ja też nie lubię, gdy ktoś o czymś za mnie decyduje. Nie mówię mojemu synowi, że MUSI zrobić pracę na plastykę i zeszyt lektur, ale daję mu wybór:
Przypominam, że masz do zrobienia pracę na plastykę i zeszyt lektur na język polski, na co miałbyś w tej chwili ochotę?
Wbrew pozorom, to bardzo mała zmiana, ale dająca bardzo dużo. Bo mając wybór, mamy świadomość, że to my możemy decydować o tym, co w danej chwili chcemy robić. A przede wszystkim nie odnosimy wrażenia, że ktoś nam z góry coś nakazuje. Bo, czy Ty lubisz, jeżeli w pracy ktoś mówi Ci, co i kiedy masz robić, czy wolisz mieć to na liście obowiązków i samemu zadecydować o kolejności wykonywania?
Jestem stanowcza. Nie godzę się na wszystko.
Choć zawsze byłam, teraz jestem jeszcze bardziej radykalna. Dlaczego? Bo dla dzieci twarde i jasne zasady, są lepsze niż takie, które ciągle się nagina. Jeżeli mówię, że w tygodniu, kiedy są obowiązki szkolne nie ma grania na konsoli, to się tego trzymam. Wiem, że jest to problem w wielu domach, bo dzieci po graniu wcale nie są zrelaksowane, ale agresywne i nadpobudliwe. Granie w tygodniu oznacza dla mnie tylko dodatkowy stres, a jest mi on naprawdę niepotrzebny. Wytłumaczyłam więc mojemu dziecku, dlaczego uważam, że nie ma grania w tygodniu i nie robię żadnych wyjątków za dobre sprawowanie itp. Bo włączanie konsoli na pół godziny, nigdy na pół godziny się nie kończy! Brzmi znajomo, co nie? Często naginamy nasze zasady, bo chcemy być fajnymi rodzicami i miękniemy na prośby i maślane oczy naszych dzieci. Ale zapytaj sama siebie – czy wolałabyś radykalnego szefa u którego zasady są jasne, czy takiego mięczaka, u którego nie wiesz czego się spodziewać, bo ciągle zmienia zasady? Odkąd twardo się trzymam reguł, nie tracę czasu na zastanawianie się, czy na coś pozwalać lub nie, a moje dziecko też mną tak nie manipuluje, co niestety wcześniej miało miejsce.
Chcemy, by dzieci były grzeczne i nas słuchały.
Ale czy naprawdę tego chcemy? Bo w ten sposób wychowamy ludzi posłusznych, ślepo wykonujących rozkazy, nie sprzeciwiających się, uległych. Myślę, że intencją każdego rodzica jest wychowanie ludzi pewnych siebie i potrafiącymi wyrazić swoje zdanie. Ale to wymaga zmiany perspektywy i traktowania dzieci jak równych sobie. Czasami trzeba się na dzieci otworzyć i wsłuchać w ich potrzeby. Pozwólmy dzieciom w pewnych kwestiach i w granicach zdrowego rozsądku decydować o samych sobie, bo tylko dzięki temu wyrosną na ludzi, którzy wiedzą czego chcą i nie będą ślepo podążać za tłumem. A chyba nam wszystkim na tym najbardziej zależy, czyż nie?