Grudzień to taki magiczny czas. Ale od kilku lat nie za bardzo za nim przepadam. Po pierwsze ze względu na natłok wydarzeń, które mają miejsce w tym miesiącu, a po drugie, że zawsze w tym okresie spotykają mnie dziwne rzeczy. A najlepsze jest to, że w tym roku już w połowie listopada miałam wrażenie, że czas płynie na moją niekorzyść i nijak nie mogę się wygrzebać i wyjść na prostą.

 

W minionym tygodniu pojawiły się dwa wielkie problemy. Jednym z tych wielkich problemów okazały się całkiem malutkie wszy, które urządziły sobie domek na głowie mojej córki. Co gorsza, przez około tydzień czasu nie umieliśmy się ich pozbyć, więc codziennie oprócz mycia głowy specjalnymi szamponami było przebieranie, pranie i prasowanie pościeli. Oczywiście profilaktycznie – wszystkich łóżek. Dzień w dzień. Potem już w desperacji zapobiegawczej prasowałam nawet materace, prostowałam włosy i prałam wszelkie pluszaki i koce, które mamy w domu, absolutnie nie zważając na sugerowane stopnie prania – wszystko na 60 stopni i o dziwo, nic się nie skurczyło.

 

Jakby tego było mało..

Mieć same wszy w domu to nie jest wyzwanie! Jeżeli myślisz, że więcej już nie dasz rady dźwignąć, to Pan Bóg postanawia rzucić Ci jeszcze jeden worek na plecy. Nasz komputer został zainfekowany wirusem i to takim konkretnym, który koduje wszystkie pliki. WSZYSTKIE. Co to oznacza dokładnie? To tak jakby ktoś założył kłódkę i nie jesteś w stanie nic zrobić bez klucza do niej. Oczywiście wraz z zakodowaniem plików, dostajesz też informację o możliwości zapłacenie okupu za odszyfrowanie tych plików (“otrzymanie klucza”), ale wybaczcie – nie ufam typom, którzy zajmują się takimi rzeczami. Na chwilę obecną nie ma na rynku żadnego programu antywirusowego, który dysponuje kluczem do rozszyfrowania tych danych. Więc pewne pliki po prostu przepadły i przez cały tydzień byliśmy zajęci stawianiem środowiska komputerowego na nowo oraz weryfikowaniem kont i zmianami haseł. W całym nieszczęściu, naszym szczęściem było, że wszystkie fotki zgrywamy na osobny dysk zewnętrzny – i to moja dobra rada, byście dla własnego bezpieczeństwa też wdrożyli ten system u siebie w domu. A moja kolejna rada – by zawsze się wylogowywać ze stron na których jesteście zalogowani, bo to jest pierwszy cel każdego wirusa, a uwierzcie mi, że przejęcie konta może mieć katastrofalne skutki i w naszym przypadku miało takie.

 

Ale wracając do sedna sprawy…

W połowie listopada mój telefon zasugerował mi, aby zsynchronizować duplikujące się kontakty. Potwierdziłam. Jakiś tydzień później umawiałam się na wizytę do mojego prywatnego dentysty – wzięłam telefon, wystukałam imię i nazwisko, zadzwoniłam. Trochę zdziwił mnie fakt, że najbliższy wolny termin był dopiero za miesiąc, bo zazwyczaj czas oczekiwania wynosił około tygodnia, ale stwierdziłam, że to koniec roku i być może z tego względu taki natłok pacjentów. W dniu terminu podjechałam pod gabinet i bardzo zaskoczył mnie fakt, że rolety okien i drzwi były zaciągnięte. Tym bardziej, że 2 dni wcześniej pani z recepcji dzwoniła aby dopytać, czy na pewno zjawię się na wizycie, co też potwierdziłam. Telefon w gabinecie nie odpowiadał. Po 4 telefonie w końcu słuchawka została podniesiona. Grzecznie spytałam, dlaczego gabinet jest zamknięty, bo stoję przed budynkiem i nie wygląda mi na to, by przyjmowani byli pacjenci. Pani na recepcji lekko się zdziwiła i zakomunikowała mi, że przychodnia jest czynna od rana i przy słowie “przychodnia”  zapaliła mi się czerwona lampka, bo ja umawiałam się na wizytę do prywatnego gabinetu, a nie przychodni.

 

Zapytałam więc, gdzie ja się w ogóle w takim razie dodzwoniłam?

Do Kluczborka. Do przychodni oddalonej o 50 km od mojego miejsca zamieszkania!!! Pani na recepcji była zdziwiona, a ja tym bardziej.  Jasne więc było, że na wizycie się nie zjawię i jedno jest pewne, synchronizacja na moim telefonie totalnie coś pochrzaniła i to tak konkretnie! Ale wiecie co? Nic mnie w tym grudniu już nie zaskoczy 😉 Mam nadzieję, że zdążę kupić rybę na wigilię i wyciągnąć wieniec adwentowy, nawet jeżeli to będzie dopiero w drugą niedzielę adwentu.

Myślę, że wiele z Was ma w tym okresie bardzo podobnie i również nie umie wyjść na prostą, więc pamiętajcie – nie jesteście w tym osamotnione 🙂

 

P.S.

A tak na marginesie, analizując moje starsze wpisy – u mnie ten okres po prostu zawsze tak wygląda i to, że mnie to bawi świadczy albo o moim poczuciu humoru albo o totalnej desperacji…

Rok 2019: Grudzień – magiczny czas odp…!

Rok 2020: Przedświąteczny stres? Mam dla Ciebie sprawdzony sposób.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *